Wpis 1. - informacyjny
Wytłumaczenia na powstanie tego „czegoś” nie ma. Albo jest ich tak wiele, że przez swoją mnogość wprawiają ich twórcę w stan, w którym po prostu nie potrafi wybrać tego najbardziej oczywistego. Wolna chwila, okres pandemii, znudzenie otoczeniem, czy może po prostu pasja. Jak śpiewał (albo mówił – jak kto woli) Poniedzielski:
„Patrzę sobie, myślę sobie
O! Zdziwiony takim swoim dziś obliczem
Myślę sobie, to jak ja już sobie myślę
To ja zrobię coś dla siebie
Sobie zrobię,
Żeby tak nie październiczeć (…)”
Niech ten fanpejdż, blog – jakkolwiek by tego tworu nie nazywać – będzie właśnie czymś dla mnie. Dla mnie i ode mnie. Niech stanie się miejscem odprężenia, refleksji i restartu – żeby nie „spaździerniczeć” do końca.
Póki co bez udostępniania, co pewnie ograniczy wszelkie zasięgi – i dobrze. Póki co anonimowo, bo kto ma wiedzieć, kim jestem, ten wie. Póki co o tym, co mnie interesuje. Póki co… Właśnie – póki co. Tworząc ten pierwszy wpis dotarło do mnie, że nie można obiecywać tu systematyczności i pozostania „na wieki wieków”. Ile tu zagoszczę? Moja lista odtwarzania to coś ponad dwa tysiące utworów, a zapewniam wszystkich czytających, że ten główny muzykozbiór mieszczący się w mojej głowie jest jeszcze trochę większy. Jeden utwór dziennie dałby nam kilka lat. 366 wpisów na 366 pozornie różnych tematów dałoby nam cały rok przestępny. Rok, później drugi. Wbrew całemu spopularyzowanemu internetowi nie zależy to od czytelników, czy też obserwatorów. Robię to dla siebie i rozwijania swojej pasji. Kiedy uznam, że to koniec – po prostu grzecznie się pożegnam. I to chyba tyle słowem wstępu.
Chciałbym jednak, żeby ten pierwszy post nie był czymś, co opisze zakres swojego działania w kilku zdaniach. Poprę się przykładem, dobrze? Opowiem trochę. Może trochę więcej, niż trochę – zobaczymy. Mogłoby to być jakieś kalendarium; tak odnośnie urodzin, śmierci, premier, etc. Przyjrzałem się jednak temu bardziej i moja playlista sugeruje, że śmierci byłoby coraz to więcej, a chyba nie chcę się aż tak przytłaczać. Tu wspomnę tylko o tych najważniejszych – dla mnie – którzy mieli spory wpływ na to, co tutaj tworzę i przede wszystkim na to, co dziś sprawia mi ogromną przyjemność. Nie zacznę też od ulubionego wykonawcy, bo wielu znajomych dowiedziałoby się, kim tak naprawdę jestem, a tego chyba jeszcze nie chcę. Co więc zrobiłem? Poklikałem sobie. Kilka minut przewijałem utwory, aż w końcu trafiłem na „coś”. Tak, to ważne słowo, warte podkreślenia. Dlaczego „coś” jest istotne? Właśnie przez to, że „coś” w rzeczywistości było niegdyś niczym szczególnym w moim mniemaniu.
Oddzielę to trochę zachowując choć minimalną przejrzystość tego wpisu.
Na utwór trafiłem „x” lat temu. Słuchałem lokalnej audycji radiowej i wpadło w ucho. Nie była to jednak era smartfonów; nie mogłem sprawdzić, co to za piosenka, a pod ręką nie było nikogo, kto przytoczyłby mi jej tytuł. A sam nie znałem, bo… bo to nie są moje lata! Umówmy się; piosenka jest „trochę” starsza ode mnie. Jako dzieciak – posłuchałem, ale po kilku dniach nie pamiętałem już słów, saksofon ledwo co grał w uszach, a tytuł dalej pozostawał nieznany… Kilka lat później znowu ją usłyszałem. Wtedy już – jako mądry dzieciak wyposażony w zaawansowaną technologię z dostępem do sieci w każdej chwili – po prostu sprawdziłem jej tytuł! Wiadomo, co było później – komputer i YouTube. 1983 rok nagrania; 1984 rok wydania – okej, w muzyce to przecież nie jest aż tak dawno. I ten teledysk! Komiks w animowanej wersji. Niby nic, a cieszy; coś jak jajko – niespodzianka. „Don’t Answer Me”, bo o tym utworze mowa, przywołuje dla mnie nie tylko wspomnienia z dzieciństwa. Przywołuje również uśmiech na twarzy, bo sama melodia bije pozytywną energią. Przywołuje również łzy. Szczęśliwe, ale tak w połowie. Łzy związane ze wspomnieniami rozmów z przyjaciółką, które już nigdy nie będą miały tej samej formy. Jak ta muzyka łączy ludzi…
Może połączy i nas – tę małą (w tej chwili jednoosobową) grupkę (tak, wiem – takie pojęcie nie ma kompletnie sensu) ludzi. I odwołując się trochę do wspomnianej piosenki; Answer me! Chciałbym, żeby ktoś – po dotarciu tutaj rzecz jasna – zostawił coś po sobie.
A teraz żegnam się grzecznie. Życzę dobrej nocy, miłego dnia, udanego poranka, etc. I przyznam się szczerze – te kilkaset słów pozwoliło mi się uśmiechnąć tego wieczoru.
Pozdrawiam,
Autor.
A tu coś, co będę zostawiać zawsze. Może nawet identycznie - słowo w słowo;
https://www.youtube.com/watch?v=JLvFbBR4XOg